Jedną z postaci blisko i od lat związanych z czasopismem „Opakowanie” jest prof. nzw. dr hab. inż. Stefan Jakucewicz, wykładowca w Instytucie Mechaniki i Poligrafii na Wydziale Inżynierii Produkcji Politechniki Warszawskiej, uznany ekspert w zakresie podłoży drukowych, a od przeszło dwóch lat także redaktor prowadzący części naukowej naszego miesięcznika.
Kiedy pierwszy raz wziął Pan do ręki „Opakowanie”?
Stefan Jakucewicz: W późnych latach 60. ubiegłego wieku, gdy kończyłem studia technologii celulozy i papieru, specjalizacja przetwórstwo papiernicze, na Politechnice Łódzkiej. Czytałem je wówczas jako pomoc naukową, ponieważ pracę magisterską poświęciłem tematowi druku opakowań nowymi, wodorozcieńczalnymi farbami. Z Opakowaniem były związane również kolejne etapy mojej naukowej kariery: swój pierwszy artykuł o tematyce technicznej, dotyczący drukowania fleksograficznego na foliach z tworzyw sztucznych, zamieściłem na łamach miesięcznika w 1973 r., zaś w 1974 r. w czasopiśmie znalazł się, napisany wspólnie z Andrzejem Głębowskim, mój pierwszy artykuł badawczy na temat farb fleksograficznych do drukowania na tekturze falistej.
W drugiej połowie lat 70. XX w., w trakcie współpracy z Centralnym Ośrodkiem Badawczo-Rozwojowym Opakowań (COBRO), napisałem kilka artykułów do Opakowania dotyczących jakości opakowań drukowanych, badań napięcia powierzchniowego folii PE i PP oraz farb do drukowania na tych powierzchniach; w tamtym okresie była to nowość na polskim rynku.
Potem nastąpił Pana tymczasowy rozbrat z miesięcznikiem?
S.J.: Na początku lat 80. moje kontakty z czasopismem urwały się na kilkanaście lat. Zająłem się wówczas problematyką papierów syntetycznych (napisałem na ich temat doktorat), a później farbami i systemami zabezpieczeń druków wartościowych oraz papierów do ich produkcji; w efekcie podjąłem pracę w firmie, która wyprodukowała pierwszy polski dowód osobisty w postaci karty plastikowej i pierwsze nowoczesne paszporty.
Do tematyki opakowań powróciłem w latach 90., gdy jako wykładowca na Politechnice zacząłem nauczać studentów materiałoznawstwa poligraficznego, a zatem przekazywać im wiedzę na temat podłoży drukowych: papierów, folii z tworzyw sztucznych i syntetycznych oraz laminatów, które są jak najbardziej materiałami opakowaniowymi. Pracowałem wówczas w firmie Ecco Papier, u drugiego co do wielkości dystrybutora papieru w Polsce, i zacząłem pisać do Opakowania na temat nowych papierów etykietowych, tektury opakowaniowej itd.
Pod koniec lat 90. zostałem członkiem redakcji miesięcznika; w tamtym czasie sporo podróżowałem i dużo pisałem, bo w związku z licznymi inwestycjami w branży papierniczej i pojawianiem się na rynku wielu nowości często odwiedzałem producentów papieru i opakowań. Na początku lat 2000 wszedłem w skład rady programowej miesięcznika, w której bez przerw zasiadam do dzisiaj. Wreszcie w styczniu 2013 r. zostałem redaktorem prowadzącym części naukowej Opakowania, odpowiedzialnym za pozyskiwanie i wybór artykułów do tego działu.
Z opakowalnictwem mam również kontakt jako wykładowca na Politechnice Warszawskiej, nauczając na temat materiałów foliowych, papierów opakowaniowych i tektury falistej.
Jak wspomina Pan „Opakowanie” z czasów swych pierwszych z nim kontaktów?
S.J.: Czasopismo przez kilka dziesięcioleci było jedynym tytułem na rynku poświęconym opakowalnictwu. Pojawiło się w czasach, gdy ta tematyka była marginalna. Na Zachodzie opakowania już od dawna pełniły funkcję marketingowo-reklamową, podczas gdy u nas produkty pakowano w zwykły szary papier, a w sklepie mleko czy barszcz rozlewano do garnków przynoszonych przez klientów. W odróżnieniu od opakowań detalicznych, w centrum zainteresowania ówczesnych władz znajdowały się za to opakowania transportowe (zbiorowe) takie jak skrzynie drewniane pełne i ażurowe, pudła metalowe, skrzynki drewniane na butelki, konwie, same butelki itp.
Opakowania były traktowane jak kwiatek do kożucha, jak zło konieczne. Pamiętam casus jednego z moich kolegów, dyrektora ds. techniki w Zjednoczeniu Przemysłu Mleczarskiego, który w latach 80. XX w. rozpoczął w mleczarni Wola w Warszawie produkcję opakowań na porcjowane masło i serki, a w rezultacie o mało nie wylądował w więzieniu. Miał nadzieję, że produktem zainteresuje polskich przewoźników – LOT, PŻM – którzy dotychczas zaopatrywali się w porcjowaną żywność za granicą (w rodzimych sklepach nie mógł jej sprzedawać, bo nie było stosownych przepisów). Niestety przeliczył się; odpowiedzialni za zakupy ochmistrzowie woleli wybierać produkty zagraniczne, bo za hurtowe zakupy dostawali prowizję w twardej walucie.
Nic dziwnego, że w tych warunkach artykuły o problemach branży i potrzebach ich rozwiązywania, a także o inwestowaniu w nowoczesne technologie znajdowały niewielki odzew. Sy-
tuację zmienił nieżyjący już Jan Lekszycki, któremu udało się w latach 70. uruchomić Centralny Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Opakowań – stanął na jego czele jako pierwszy dyrektor – i pozyskać pieniądze na badania rodzimej technologii zadrukowywanych laminatów foliowych.
Wspominam Opakowanie z tamtych czasów jako czasopismo prezentujące się raczej skromnie na tle innych pism naukowo-technicznych. Przygotowywano je w technice typograficznej; było trudne w składaniu, miało niski nakład, więc drukarnie niechętnie przyjmowały zlecenia jego produkcji. Pierwszy numer wydrukowano w Warszawie, ale kolejne były drukowane w coraz to innych miastach: w Katowicach, we Wrocławiu, w Zielonej Górze. W tamtych czasach poligrafia była państwowa, a druk odbywał się z rozdzielnika. Jeśli pismo – tak jak Opakowanie – nie miało siły przebicia, musiało czekać na swoją kolej; jeśli pojawiało się ważniejsze zlecenie, realizowano je w pierwszej kolejności. Do tego dochodziły nieustanne braki w dostawach papieru, dlatego magazyn często wychodził z poślizgiem.
Sytuacja – tak branży, jak i miesięcznika – zmieniła się wraz z nadejściem zmian systemowych u schyłku lat 80. ubiegłego wieku?
S.J.: Do końca lat 80. polskie drukarnie były w 99% upaństwowione. W ogromnej większości przypadków państwo odmawiało udzielania prywatnych koncesji, bo druk miał charakter strategiczny; jedynym odstępstwem był sitodruk albo – jak się wówczas mówiło – malowanie sitem. Pojawiali się pierwsi producenci butelek wykonywanych metodą wtrysku czy ręcznie wykrawanych pudeł transportowych z tektury falistej. Zapotrzebowanie rynku było ogromne – praktycznie każda ilość opakowań znajdowała od razu nabywców.
Wraz z końcem socjalizmu i uwolnieniem rynku rozpoczęła się produkcja opakowań na dużą skalę. Dzięki umowie na bezcłowy obrót papierem z Finlandią zyskaliśmy dostęp do podłoży, nastąpiło uwolnienie poligrafii i gwałtowny rozwój drukarń. Wraz z początkiem nowego tysiąclecia i stałym dopływem kapitału z zewnątrz osiągnęliśmy przyzwoity zachodnioeuropejski poziom opakowalnictwa. Zmieniły się gusty, pojawił się marketing produktu, a opakowanie jest jednym z jego elementów.
Od roku 2013 zajmuje się Pan pozyskiwaniem artykułów naukowych do „Opakowania”. Jak wygląda proces zdobywania materiałów?
S.J.: Czasopismo ma punktację ministerialną – co oznacza, że autorzy, którzy w nim publikują, otrzymują punkty niezbędne np. przy doktoratach i habilitacjach. To zapewnia nam dość regularny dopływ artykułów; pod tym względem jest lepiej niż jeszcze trzy lata temu, gdy musieliśmy popędzać autorów. Musimy jedynie przypominać im o ograniczonej objętości tekstów; nie lubię dzielić artykułów na części ze względów praktycznych – wydrukowane w dwóch lub więcej kolejnych numerach dostają punkty tylko raz, a zatem ich dzielenie odbiera punktację innym chętnym.
Nieco gorzej jest z zakresem tematycznym. W Polsce wykształciło się tylko kilka ośrodków naukowych,
które zajmują się tematyką opakowań i to na ogół w dość wąskim, bardzo specjalistycznym zakresie. A my nie możemy pisać co miesiąc o pakowaniu mięsa czy mikrobiologicznych zagadnieniach pakowania artykułów spożywczych. Dlatego wyszukuję autorów w różnych miejscach, np. na Wydziale Inżynierii Produkcji Politechniki Warszawskiej, którego pracownicy zajmują się opakowaniami pod kątem systemów produkcyjnych, zarządzania itd.
Mamy szerokie spektrum autorów z różnych ośrodków naukowych, choć nie ze wszystkich obecnych w Polsce. Jednak postęp jest zauważalny; na początku poprzedniego dziesięciolecia gros piszących stanowili pracownicy COBRO (dzisiaj piszą w oddzielnym bloku naukowym w Opakowaniu pt. „Packaging Spectrum”). Zdarzają się również autorzy spoza kraju; w 2013 r. nawiązałem współpracę z Akademią Drukarstwa ze Lwowa. Od kiedy tamtejsi naukowcy mają obowiązek zamieszczania artykułów w publikatorach przed obroną za granicą pracy doktorskiej lub habilitacyjnej, znacznie chętniej dzielą się swoimi pracami. Staram się pozyskiwać od nich teksty na tematy, które są w Polsce mało znane lub uzupełniają naszą wiedzę; w marcowym numerze znalazł się artykuł nt. druku Braille'a metodą tłoczenia punktów z folią, w Polsce praktycznie nieznaną.
Czy zdarzało się Panu odrzucać przesłane artykuły?
S.J.: Oczywiście. Powody są różne: od cytowania cudzych wyników badań bez podawania źródeł, przez próbę zamieszczenia artykułu już wcześniej publikowanego (a tym samym uzyskania po raz kolejny punktów), aż po prace metodologicznie błędne, w których punkt wyjścia do badań jest źle sformułowany, a wyniki bez sensu. Ten ostatni przypadek zdarza się na ogół młodym naukowcom i doktorantom, którzy za wszelką cenę, czasami bez głębszego zastanowienia, próbują znaleźć temat pracy naukowej.
Jak podoba się Panu obecne „Opakowanie”?
S.J.: Jest konsekwencją zmian, które rozpoczęły się w latach 90. XX w. wraz z komercjalizacją pisma. W ostatnich dziesięcioleciach miesięcznik pozyskał wielu reklamodawców, choć do
ostatniej zmiany właścicielskiej pozostawał stosunkowo mało atrakcyjny pod względem grafiki i prezentowania treści. Od 2011 roku i podziału pisma na część biznesowo-reklamową i naukową jest interesujący wizualnie, a także bardzo dobrze postrzegany na rynku.
Dziękuję za rozmowę.