Marian Feldman – „Zasłużony dla przemysłu opakowań”
1 Jan 1970 10:38

Jak już kilkakrotnie wspominaliśmy na łamach „Opakowania”, nasz wieloletni i zasłużony redaktor – Marian Feldman – został uhonorowany tytułem „Zasłużony dla przemysłu opakowań” w uznaniu zasług w dziedzinie upowszechniania wiedzy o przemyśle i rynku opakowań. Wręczenie nagrody odbyło się podczas uroczystej inauguracji tegorocznej edycji targów Pakfood, w której uczestniczyli m.in. wicepremier i minister gospodarki – Janusz Piechociński, minister rolnictwa – Stanisław Kalemba oraz prof. Stanisław Tkaczyk – prezes Polskiej Izby Opakowań, którzy osobiście pogratulowali Marianowi Feldmanowi jego zasług. Marian Feldman poświęcił bowiem przeszło 60 lat życia na rzecz rozwoju polskiej branży opakowaniowej. Z okazji tak zaszczytnego wyróżnienia, jakie otrzymał, postanowiliśmy spotkać się z laureatem i porozmawiać o jego pasji i latach, które jej poświęcił. Panie Marianie, rzadko się zdarza, żeby ktokolwiek był czynny zawodowo przez 60 lat. Proszę nam powiedzieć, jak Pan trafił do tej branży? Marian Feldman: Muszę powiedzieć, że trafiłem do niej przez przypadek. Po powrocie do Polski z emigracji z Francji zatrudniłem się w Polskiej Izbie Handlu Zagranicznego, gdzie zdążyłem przygotować do druku dwie specjalistyczne książki, w których zawarłem unikalną wtedy wiedzę z zakresu handlu zagranicznego. Zostały wydane w latach 1961/1962 przez PIHZ pod tytułem „Handel zagraniczny VADEMECUM”. Podczas pobytu za granicą korzystałem jednak z pomocy żydowskiej organizacji charytatywnej, która dawała mi niewielkie stypendium. Tym sposobem dostałem „wilczy bilet” w handlu zagranicznym, ponieważ ówczesne władze uznały, że brałem pieniądze od zagranicznych kapitalistów. I tak pewnego dnia zaprosił mnie do siebie prezes PIHZ, który powiedział: „Proszę pana, wiadome władze żądają, żebym pana zwolnił, ale proszę się nie martwić. Znajdę panu pracę, a właściwie to już ją znalazłem: niech pan się uda do Centralnego Ośrodka Opakowań.” Tak właśnie trafiłem do branży opakowaniowej. Gdzie się wtedy mieścił Centralny Ośrodek Opakowań? M.F.: Na ul. Górnośląskiej. W 1974 roku, jak wiadomo, Centralny Ośrodek Opakowań przekształcił się w Centralny Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Opakowań. Zostałem tam zatrudniony w Dziale Dokumentacji i Informacji. Gmach na Górnośląskiej 45, w którym mieściła się siedziba COO, opisałem w przygotowywanej do druku książce pod tymczasowym tytułem „Lata sześćdziesiąte (1960-1970)”. Wcześniej mieścił się tam jeden z pawilonów Szpitala Ujazdowskiego, a przed szpitalem – za czasów carskich – były to koszary wojskowe. Budynek miał mury o półmetrowej grubości, zimą było więc ciepło za sprawą centralnego ogrzewania, zaś latem – zimno. Najgorzej jednak było wiosną, kiedy przestawali grzać. Przenosiłem się wtedy z biurkiem na piękny taras, który miałem do dyspozycji. W roku 1960, po śmierci mojego ówczesnego szefa Piotra Jarząbkiewicza, zostałem kierownikiem Zespołu Informacji Technicznej i Dokumentacji. Wkrótce – może dzięki temu, że znałem języki – nawiązaliśmy kontakt z kilkoma światowymi organizacjami opakowań. Były to Europejska Federacja Opakowań (EPF) i Światowa Organizacja Opakowań (WPO). W ramach tych organizacji zaczęto pracować nad sprawami, którymi ja się zajmowałem. Mam tutaj na myśli klasyfikację opakowań, normalizację i terminologię opakowań, które wtedy w Polsce nie istniały. Nie rozróżniano nawet takich pojęć jak worek – torba, pudło – pudełko czy puszka – beczka (bęben). W tym właśnie okresie powstał Komitet Klasyfikacji Opakowań w ramach Europejskiej Federacji Opakowań. Członkowie Komitetu po raz pierwszy spotkali się w Duńskim Instytucie Opakowań w Kopenhadze w roku 1965. Następnie pojechałem do TNO, tj. Holenderskiego Instytutu Opakowań w Delft, gdzie zapoznałem się z problematyką badania opakowań. Później w Londynie ukazała się książka o nazwie „Classification Schedule and Alphabetical Index for Packaging Documentation”, której byłem współautorem. To były pierwsze działania na skalę międzynarodową. W skali krajowej wydawaliśmy czasopismo „Przegląd Dokumentacyjny COO”. Panie Marianie, o tym, co Pan zrobił i robi w skali krajowej, wielu ludzi wie, zresztą opowiadał Pan o tym w poprzednim wywiadzie z naszą redaktor naczelną – Anną Naruszko zamieszczonym w styczniowym numerze „Opakowania”. Pamiętam, że miał Pan jeszcze przygodę ze słownikiem w Berlinie. M.F.: Zgadza się. Tak jak wspominałem, w ramach Europejskiej Federacji Opakowań powstał Komitet Klasyfikacji Opakowań. Federacja doszła do wniosku, że trzeba stworzyć słownik opakowaniowy. Wcześniej ukazał się w Niemczech trójjęzyczny słownik (napisany w języku niemieckim z tłumaczeniem na języki angielski i bodaj francuski) autorstwa Johannesa P.A. Hoffmanna. Federacja doszła więc do wniosku, że trzeba ten słownik rozszerzyć o inne języki. Do tego projektu zaproszono kilka instytutów opakowań, m.in. COO w mojej osobie, z tym, że nie chodziło oczywiście o język polski, lecz rosyjski. Poza mną zaproszono dra Louisa Sicre z Hiszpańskiego Instytutu Opakowań oraz Vasco Goldina i Giorgio Zecchini z Włoskiego Instytutu Opakowań (Istituto Italiano Imballaggio). Ci panowie pracowali u siebie, czyli w Hiszpanii i we Włoszech, ja natomiast doszedłem do wniosku, że nie będę nad tym pracował w Polsce. Kolidowałoby to z moimi zajęciami, a poza tym byłoby to dla mnie nieopłacalne. W Niemczech pracami nad słownikiem zajęło się zachodnioberlińskie wydawnictwo Verlag für Fachliteratur. Jego dyrektorem i właścicielem był Oscar Scholz i on nas zatrudnił, z tym, że była to umowa typu gentleman’s agreement – nie było nic na piśmie. Zaproszono mnie do Berlina Zachodniego, gdzie mieściło się wydawnictwo – tam pracowałem. Praca nad słownikiem była ciężka; rozpoczęliśmy ją w roku 1971, a zakończyliśmy w 1973. Czemu była taka trudna? Ponieważ w tamtych czasach nie było żadnych słowników. Rosyjskie wyrażenia czerpałem z rosyjskich czasopism i książek. Jedną z najtrudniejszych prac było sporządzenie indeksu. Dzisiaj dzięki komputerom to jest dziecinna zabawa, jednak wtedy trzeba było zatrudnić dodatkową osobę, która zajmowała się wyłącznie indeksem. Trzeba było kroić wydrukowane w kilku językach arkusze na paski z poszczególnymi hasłami i układać je według alfabetu rosyjskiego, który różni się od alfabetu łacińskiego. To było bardzo uciążliwe i wyczerpujące. Pan oprócz rosyjskiego zna jeszcze niemiecki, francuski i angielski. Tworzył Pan to rosyjskie nazewnictwo na bazie wszystkich trzech języków? M.F.: Tak, choć podstawowym językiem był niemiecki, najlepiej wówczas opracowany. Później na rynku pojawiły się normy brytyjskie (British Standard), a następnie w USA „Glossary of Packaging Terms”, gdzie były także wyrażenia amerykańskie. Jeśli chodzi o terminologię rosyjską, tworzyłem ją na podstawie literatury i tego, co było dostępne. Słownik został wydany w 1975 r. w Heidelbergu. Później wydawnictwo Verlag für Fachliteratur zostało sprzedane nie zachowując praw autorskich i w roku 1990 ukazało się kolejne wydanie słownika, wydane przez Hüthig Buch Verlag Heidelberg, rozszerzone o 452 terminy (wcześniej było ich 4128). W tym przypadku p. Erich Krämer napisał przedmowę nie wspominając ani słowem, że taki słownik już był wydany i tym samym przypisując sobie całą zasługę. To było co najmniej nieprzyzwoite. Uszło mu to na sucho? M.F.: Niestety tak. Kontaktowałem się z drem Sicre i uznaliśmy, że nie mając żadnej umowy nie mamy szans na wygraną. W pierwszym wydaniu słownika z 1975 r. EPF wyraziła wdzięczność konkretnym instytutom i osobom, natomiast w wydaniu kolejnym nie wspomniano, że ktokolwiek cokolwiek zrobił poza Johannesem P. A. Hoffmanem. Wróćmy do uhonorowania Pana tytułem „Zasłużony dla przemysłu opakowań” z okazji 60-lecia działalności w branży. Spodziewał się Pan takiego wyróżnienia? M.F.: Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się. Było to dla mnie bardzo miłe zaskoczenie, tym bardziej, że nagrodę wręczył mi prof. Stanisław Tkaczyk. Dużym zaskoczeniem było też to, że w uroczystości uczestniczyli wicepremier Janusz Piechociński i minister Stanisław Kalemba, którzy złożyli mi osobiste gratulacje. Gdyby popatrzył Pan na te 60 lat w branży opakowaniowej z punktu widzenia i kraju, i zagranicy, co by Pan mógł uznać za największy swój sukces? Co Panu sprawia największą satysfakcję? M.F.: Przede wszystkim słownik, ale też książki. Przetłumaczyłem dwie książki z angielskiego: „Podstawy opakowalnictwa” (z ang. „Fundamentals of Packaging”) oraz „Materiały opakowaniowe i opakowania” (z ang. „Packaging Materials and Containers”). W jednym i drugim przypadku redaktorem technicznym wydania angielskiego był znany w branży opakowaniowej Frank A. Paine, członek Brytyjskiego Instytutu Opakowań. To stanowiło podstawy wiedzy opakowaniowej w owym czasie. Największy sukces… hm, może to nie jest mój osobisty sukces, ale sukces branży – to, że się tak rozwinęła. Pamiętam czasy, w których napisałem artykuł pt. „Opakowania – nowa gałąź przemysłu”– jeden z moich pierwszych artykułów – do czasopisma młodzieżowego „Horyzonty Techniki”. Była to moja odpowiedź na artykuł jakiegoś dziennikarza z prasy codziennej, który opisał branżę opakowaniową jako niemającą żadnego znaczenia dziedzinę działalności gospodarczej. W swoim artykule napisałem, że w Ameryce opakowalnictwo to 3. pod względem wielkości obrotów przemysł (wtedy odnotowujący ok. 90 mld USD obrotu rocznie), po przemyśle motoryzacyjnym i lotniczo-kosmicznym. Startowaliśmy z poziomu zerowego, na którym decydenci mówili, że opakowanie nie jest ważne. Ich zdaniem ważne było to, żeby był towar, a jak towar już będzie, to ludzie sobie poradzą: „Śledzie przecież można zawinąć w gazetę, a kaszę wsypać do fartucha.” Jako COO zainaugurowaliśmy rozpowszechnianie wiedzy o opakowaniach od wystawy „Opakowania dziś i jutro” w sali SARP (Stowarzyszenia Architektów Polskich) w grudniu 1972 r., na którą zaprosiliśmy wiele ważnych osobistości i pokazywaliśmy, czym są opakowania. Później w 1973 r. zaczęliśmy organizować wystawę TAROPA na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, która w 1974 r. przekształciła się w TAROPAK. Pamiętam też, jak przyszedł do COO pan w randze wiceministra, któremu tłumaczyłem zagadnienia związane z opakowaniami Tetra Pak. To był bodajże rok 1968; firma ta chciała sprzedać Polsce licencję na wyrób tektury do produkcji materiału na opakowania Tetra Pak za jakąś niewielką kwotę koron szwedzkich. W skali państwowej była to groszowa kwota, jednak zdaniem naszego gościa ta technologia nie wiązała się z żadnymi problemami technicznymi. Według niego wystarczyło dodać trochę kaolinu do tektury, a w celu zachowania świeżości mleka maszynę opakowaniową postawić bezpośrednio w oborze i problem byłby rozwiązany. Wtedy ludzie mieli takie pojęcie o opakowaniach. To wszystko się zmieniało – powstał przemysł, powstały poważne firmy, nie tylko te zagraniczne, ale również polskie. Ja widzę ten rozwój, który od stanu zerowego osiągnął poziom bardzo zaawansowany. Z pewnością duży wkład w rozwój, unowocześnienie i postęp technologiczny dotyczący opakowań w Polsce zawdzięcza Pan swoim licznym podróżom zagranicznym. Jest Pan jednym z niewielu, którzy dzielą się na bieżąco tym, co zobaczą. M.F.: Tak i robię to już od dawna. Pamiętam swoją pierwszą wyprawę zapoznawczą z przemysłem opakowaniowym do Wielkiej Brytanii, gdzie przez 6 miesięcy w 1967 roku pracowałem w firmie The Metal Box Company Ltd. jako stażysta „trainee information scientist”. W 1970 r. wybrałem się do Szwecji na zaproszenie Szwedzkiej Federacji Opakowań. Tam odwiedziłem firmę A°kerlund & Rausing. Byłem zarówno w fabryce tej firmy w Lund, jak i w innych fabrykach w Szwecji. W 1972 r. Fińskie Stowarzyszenie Przetwórców Papieru i Tektury „Converta”, które już nie istnieje, zaprosiło mnie do Finlandii, gdzie spędziłem 3 miesiące jeżdżąc z fabryki do fabryki. Wszędzie robiłem skrupulatne notatki, skupiając się na opisywaniu maszyn, ponieważ u nas takich nie było. Wtedy zaczęto mnie podejrzewać o szpiegostwo przemysłowe, ale wytłumaczyłem, że my będziemy od nich kupować ich wyroby. I rzeczywiście handel z Finlandią w tym zakresie w dużym stopniu się później rozwinął. Ponadto w latach 80. XX w., przed stanem wojennym, dzięki organizacji Carl Duisberg Gesellschaft odbyłem staże w niemieckich firmach takich jak Robert Bosch czy 4P, gdzie zaznajamiałem się głównie z maszynami. Wszystko, czego się tam uczyłem, starałem się publikować w Opakowaniu, ale nie tylko. Miałem też różne odczyty i brałem udział w licznych seminariach. Jeśli wyjeżdżałem na targi i inne imprezy branżowe, zawsze starałem się opisywać, co zobaczyłem na nich nowego. Pamiętam, że fotografował się Pan na tle maszyn i obiektów, których normalnie nie można było sfotografować. Pamiętam też pewną sytuację, kiedy ktoś biorąc jedno z wydań „Opakowania” powiedział: „Znowu Feldman! Ilu tych Feldmanów może być w jednym czasopiśmie!?” M.F.: Tak było. Wiedzy, którą nabywałem, nie trzymałem dla siebie, ale starałem się ją upubliczniać. Nawiasem mówiąc miłe wyróżnienie spotkało mnie także ze strony Rosjan, którzy w czasopiśmie „Tara i Upakovka” napisali, że przyczyniłem się również do rozwoju przemysłu opakowaniowego w Federacji Rosyjskiej. Dał im Pan przecież narzędzie, jakim jest słownik, o którym rozmawialiśmy. M.F.: Tak, ale nie tylko. Za moim pośrednictwem ludzie z Rosji znaleźli się w IPPO – Międzynarodowej Organizacji Prasy Opakowaniowej. Tam trzeba było mieć kogoś wprowadzającego. Wprowadzającym dla mnie był dr Louis Sicre z Hiszpanii, a ja byłem wprowadzającym dla Igora Smirennego i Iriny Volkovej z „Tary i Upakovki”. Ja pomagałem im, a oni pomagali mnie. Jeszcze jedno bardzo krótkie pytanie: Czy można Pana nazwać współautorem sukcesu polskiej branży opakowaniowej? M.F.: W jakimś stopniu na pewno. Można powiedzieć, że jestem jednym z ojców tej branży na rynku polskim. Dziękujemy za rozmowę. Rozmawiali Stefan Jakucewicz i Karol Suski